Mój partner, zwany Zbrojmistrzem, urodził się w 1960 roku w mieście Venlo na południu Holandii. Mając dwadzieścia kilka lat przeniósł się do Amsterdamu, co stanowiło dla niego podobny – lub większy – szok kulturowy, jak dla mnie przenosiny do tego samego miasta z Warszawy. Holandia nie zawsze była najbardziej liberalnym miejscem na świecie – również tutaj seks między osobami tej samej płci był kiedyś przestępstwem karanym więzieniem. Dużą rolę w zmianie tego stanu rzeczy odegrała organizacja COC, o którą wypytałem Zbrojmistrza. Ten przy pomocy niderlandzkiej Wikipedii pomógł mi zrozumieć, dlaczego w Holandii małżeństwo gejowskie jest passé, a w Polsce nadal się nie dorobiliśmy możliwości odebrania poczty partnera.
Prawo do życia
Ray: Czy mógłbyś opowiedzieć mi o początkach COC?
Zbrojmistrz: Zaczęło się od gazety. W 1939 roku padł pomysł, a w 1940 ukazał się pierwszy numer pisma Levensrecht (Prawo do życia). Inicjatywa upadła równie szybko, jak powstała, z uwagi na wojnę, ale w 1946 miała miejsce druga, bardziej udana próba. Pismo stworzyli ludzie zrzeszeni w ugrupowaniu o nazwie Klub Szekspira. Homoseksualizm i nawiązania do niego były wtedy nielegalne. Wydawcy spotykali się w barach, mieli pseudonimy i ukrywali swoją prawdziwą tożsamość. Był to okres, gdy do barów przychodzili tajniacy w nadziei na aresztowanie nielegalnie zrzeszonych homoseksualistów; znakiem ostrzegawczym były figurki sów na stołach. Jeśli kelner stawiał na twoim stole sowę, oznaczało to, że w barze jest tajniak. Mimo szykan liczebność zrzeszenia rosła i w roku 1949 organizacja zmieniła nazwę na C.O.C., Culture en Ontspanning Center (Centrum Kultury i Relaksu). Już wtedy grupa liczyła ok. 1000 członków, co w 1949 czyniło ją największym zrzeszeniem osób homoseksualnych na świecie. W 1971 miała miejsce ostateczna zmiana nazwy na Narodowy Związek na rzecz Integracji Osób Homoseksualnych COC.
COC miał dwa cele. Pierwszym była integracja osób homoseksualnych ze społeczeństwem i walka o równe prawa. Drugim, równie ważnym, zapewnienie – po prostu – miejsca obcowania z kulturą i relaksu. Miejsca, gdzie da się otwarcie rozmawiać na zakazane tematy, bez strachu przed dekonspiracją i aresztowaniem. Pomimo, że kontakty homoseksualne pozostały w Holandii nielegalne aż do roku 1971 (tzw. artykuł 248-bis, zgodnie z którym za seks między osobami tej samej płci groziło do czterech lat więzienia) w całym kraju powstawały – z większym lub mniejszym sukcesem – nowe filie COC. W pierwszych latach lokalne władze blokowały ich powstawanie, jednak już w latach pięćdziesiątych kraj zaczął otwierać się na odmienność. Bardzo pomógł w tym magazyn COC, który w tym czasie nazywał się Vriendschap (Przyjaźń).
R: Czy COC to było jedyne miejsce, gdzie osoby homoseksualne mogły się spotykać?
Z: Później zaczęły pojawiać się kolejne miejsca spotkań. Obok tradycyjnych pikiet przy toaletach publicznych czy w parkach zaczęły powstawać bary i dansingi. Gdy Bob Angelo (prawdziwe nazwisko: Benno Premsela) objął kierownictwo COC w 1962, dokonał również zmiany nazwy na Narodowy Związek Osób Homofilnych COC – grupa stała się pierwszą w historii organizacją, która odważyła się na tak jawne nawiązanie do homoseksualizmu w swojej nazwie. W 1967 u boku COC powstała druga grupa, Schorer – „biuro konsultacji dla osób homofilnych”, w którym można było uzyskać porady dotyczące zdrowia zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Co ciekawe, w latach 70-tych Schorer zaczął otrzymywać pomoc finansową od rządu, ale pomoc ta przez długi czas pozostawała tajemnicą poliszynela. Grupa Schorer zakończyła swe istnienie w 2012 roku.
R: A co się dalej działo z magazynem Vriendschap?
Z: W 1965 Vriendschap zmienił się w nowoczesne pismo o literaturze, sztuce i polityce, zatytułowane Dialoog (Dialog). Jego redaktorem naczelnym został jeden z najsławniejszych niderlandzkich pisarzy, Gerard Reve. W kolejnych latach miały miejsce dalsze zmiany nazwy i profilu pisma, jednak nigdy nie zostało ono zawieszone całkowicie i w tej chwili jest to biuletyn COC zatytułowany Update, dotyczący działań organizacji i traktowania osób LGTB w innych krajach, w szczególności Europie Wschodniej i Afryce.
W 1973 roku, dwa lata po tym, jak zniesiono artykuł 248-bis, COC otrzymał wreszcie status, którego odmówiono mu wcześniej dwukrotnie – oficjalne uznanie przez Królową. Oznaczało to wreszcie praktyczny status organizacji non-profit, z możliwością posiadania konta bankowego, występowania o dotacje itd. W tym czasie COC radykalizował również swoją postawę. Wcześniej celem było dopasowanie osób homoseksualnych do społeczeństwa, aby zaoszczędzić im wstydu i poniżenia; od tej pory celem COC było sięgnięcie pełnej społecznej akceptacji dla osób homoseksualnych bez zmuszania tych ostatnich do ukrywania się lub zmian własnej tożsamości. Gdy nadeszły lata osiemdziesiąte, a wraz z nimi AIDS, stało się oczywiste, jak wielki był sukces COC, który w ciągu 20 lat zmienił się z paralegalnej organizacji ściganej przez policję w oficjalnego partnera rządu na froncie walki z tą chorobą.
R: A jak to było z małżeństwami osób tej samej płci?
Z: W 1993 roku wprowadzono Główny Akt Równego Traktowania, zakazujący jakiejkolwiek dyskryminacji ze względu na orientację seksualną. Jednak dopiero w roku 2001 zalegalizowano małżeństwa osób tej samej płci wraz z pełnią praw. Co interesujące, COC nie był zainteresowany walką o małżeństwo, które uważał za konserwatywny i staromodny konstrukt. Małżeństwa zostały wywalczone przez środowiska skupione wokół czasopisma Gay Krant (Gazeta Gejowska). COC był w tym czasie zajęty własnymi problemami; w 1996 roku zaczęły się pierwsze trudności finansowe, w 1999 rząd odebrał mu dofinansowanie, aż wreszcie w 2004 wyglądało na to, że COC chyli się ku upadkowi. Na szczęście nowy zespół przejął kierownictwo organizacji od 2005 roku i w tej chwili COC znowu radzi sobie dobrze. W 2006 ogłoszono „nową rundę walki z dyskryminacją”, która stała się jednym z głównych punktów programu rządu chrześcijańsko-demokratycznego i cieszyła się szczególnym wsparciem ministra edukacji Ronalda Plasterka z Partii Pracy.
R: Jaką postać ma w tej chwili COC?
Z: COC ma strukturę federacji złożonej z 23 grup lokalnych i około osiem tysięcy członków. Przewodniczącą jest Vera Bergkamp, którą poznałeś w klubie Paradiso [o tym dalej – R.]. COC jest członkiem ILGA.
Za dużo do stracenia
R: A jak wyglądały Twoje doświadczenia z tą organizacją?
Z: Około 1980 roku COC organizował spotkania dla osób przygotowujących się do coming-outu. Miałem dwadzieścia lat. Ktoś powiedział mi o istnieniu tej organizacji i – śmiertelnie przerażony – poszedłem na jedno z ich spotkań. Udało mi się porozmawiać z jednym z członków i okazało się, że są to bardzo mili i przyjaźni ludzie. Nie musiałem się ukrywać i mogłem z kimś porozmawiać o swoich uczuciach.
Po jakimś czasie zostałem oficjalnym członkiem COC. Większość grup lokalnych organizują ochotnicy, co niestety oznacza, że kiedy znudzi im się praca na rzecz grupy, po prostu i odchodzą, a nowi organizatorzy muszą często zaczynać od zera. Tak stało się i w moim przypadku. Z czwórką przyjaciół stworzyliśmy lokalny oddział COC. Organizowaliśmy wykłady dla szkół, mieliśmy stoiska na targowisku, rozdawaliśmy ulotki. Mieliśmy wszyscy po dwadzieścia kilka lat i dość agresywnie promowaliśmy homoseksualizm… Jeśli chodzi o nasz wygląd… może ujmijmy to tak – nie wyglądaliśmy mainstreamowo. A to wszystko nie działo się w Amsterdamie, tylko na południu Holandii, w katolickiej części kraju.
Gdy Jan Paweł II przyjechał do Holandii, protestowaliśmy. Rozwieszaliśmy plakaty, rozdawaliśmy ulotki…
R: Czy jego wizyta odniosła sukces?
Z: Ogromny! (śmiech) Nigdy nie próbował wrócić.
Kiedy przeniosłem się do Amsterdamu, w moim życiu zaszła ogromna zmiana. Wydawało mi się, że cała ta wolność, o którą walczyłem w Venlo, tutaj już została osiągnięta. Nikt nie komentował nieprzyjemnie mojego wyglądu, jeśli w ogóle pojawiały się jakieś komentarze, to wyłącznie pozytywne. [To również moje doświadczenie – R.] Pozostałem członkiem COC, nadal płacę składki, ale już nie udzielam się aktywnie. W Amsterdamie wszystko jest w zasadzie „okay”.
W ostatnich latach pojawił się problem ze społecznością muzułmańską. Nie możemy pozwalać, żeby imamowie bezkarnie zachęcali nastolatków do bicia i mordowania homoseksualistów, czy głosili, że homoseksualiści powinni zabić się sami. Dlatego uważam, że taka organizacja jak COC ma nadal wiele do zrobienia.
Kiedy zaproszono nas na początku roku do klubu Paradiso, na imprezę mającą na celu podziękowanie członkom COC za ich działania, i zobaczyliśmy liderów wszystkich podgrup, co najmniej sześćdziesięciu – grupy policyjnej, grupy strażackiej, grupy nastolatków, przedstawiciela rządu, przedstawiciela rady miasta, i tak dalej… Opowiedziałeś mi wtedy, jak inne jest twoje doświadczenie z Polski, a ja zobaczyłem sytuację Twoimi oczami. Wtedy zrozumiałem, że w Holandii naprawdę bardzo dużo udało nam się wypracować i przez to mamy bardzo wiele do stracenia. Nie możemy sobie pozwolić na siedzenie bezczynnie i czekanie, aż sprawy załatwią się same. Już straciliśmy tytuł homo-stolicy Europy, a jeśli nie będziemy czujni, stracimy o wiele więcej. Wywalczenie tych praw było wystarczająco trudne po raz pierwszy, żeby nie chcieć robić tego po raz drugi.
R: Czy COC to wyłącznie związek mężczyzn?
Z: Był taki okres w Amsterdamie gdy geje byli źle widziani w barach dla lesbijek, a wypraszanie kobiet z barów dla gejów zdarza się nawet dziś. Nie jesteśmy niestety Ameryką, w której wszyscy bawią się razem. Również politycznie sytuacja pozostawia wiele do życzenia. Często w centrum uwagi są sami geje, a lesbijkom pozostaje rola „tych, co wiecznie protestują”, zakładanie własnych organizacji i tak dalej. Ale czuję, że chociażby dzięki temu, że skrót LGTBQ w ogóle istnieje w ludzkiej świadomości, idziemy we właściwym kierunku. Czasami grupy marudzą i nie chcą ze sobą współpracować, ale kiedy przychodzi czas na ciężką robotę, narzekanie się kończy. COC w szczególności jest organizacją mieszaną i zawsze taką był. Ba, jedna z kierowniczek w ogóle nie była homoseksualna!
R: To się nazywa różnorodna organizacja, istotnie. Czy uważasz, że oprócz tego, że COC ma filie w całym kraju, właśnie ta różnorodność jest jednym z powodów, dla których organizacja odniosła tak wielki sukces?
Z: Tak. Ponieważ oznaczało to, że mieszkańcy małych miasteczek mogli porozmawiać z innymi mieszkańcami małych miasteczek, a nie wyłącznie z żyjącymi w zupełnie innych warunkach ludźmi z Amsterdamu czy Hagi. Kiedy coś miało miejsce w Venlo – na przykład pobicie – zajmowała się tym grupa z Venlo, która współpracowała z lokalną policją i lokalnymi mediami. Dzięki temu można było natychmiast rozpocząć akcję, bez czekania, aż grupa z Amsterdamu znajdzie czas, by się tym zająć. Ważniejsze informacje szły zarówno „w górę” jak i „w dół” między grupami. Dzięki nasze historie mogły uzyskać zasięg światowy lub dotrzeć do pojedynczych członków w najmniejszych miejscowościach.
W tej chwili COC dużo nacisku kładzie na rozwój praw osób LGBTQ w krajach Europy Wschodniej i Afryki. Znany niderlandzki polityk i otwarty gej, Boris Dittrich, został kierownikiem Human Rights Watch w Ameryce. Nie jest oficjalnie związany z COC, ale współpracuje z organizacją zawsze, gdy jest to potrzebne. A dzięki stanowisku, które zajmuje, jego głos słyszany jest zarówno na Węgrzech, jak i w Senegalu czy Kamerunie.
Równie ścisła jest współpraca z policją. W policji niderlandzkiej istnieje specjalna grupa homoseksualnych policjantów Roze in Blauw (Różowi w Niebieskim), do których można się zawsze zwrócić. Roze in Blauw prowadzi kampanie uświadamiające w społeczeństwie, aby nikt nie czuł się zagrożony i nie bał się poprosić o pomoc, jak również współpracuje z podobnymi organizacjami w policjach innych krajów.
Również w armii już od 25 lat istnieje grupa o nazwie „Związek Homoseksualistów w Armii”, która w 2011 roku po raz pierwszy miała własną łódź na amsterdamskiej paradzie i uzyskała zezwolenie na wystąpienie w mundurach. Związek jest finansowany przez rząd, a jednym z jego celów jest pokazanie innym krajom, w jaki sposób Holandia osiągnęła swoją wysoką pozycję na liście krajów cieszących się wysokim poziomem tolerancji i emancypacji. Minister edukacji powiedział, że „ważne jest, aby każdy czuł, że może dokonać coming outu – czy w biurze, czy w armii”. To istotne, ponieważ w naszym wojsku ciągle wiele pozostaje do zrobienia w tej dziedzinie.
R: Dziękuję za rozmowę.
Autorzy:
Ray Grant
Przerażająco przystojny i niezwykle inteligentny wielbiciel wszystkiego, co dziwne i nietypowe. Jedyna wada: przesadna skromność. Pisze, śpiewa i maluje, projektuje i pakuje, zaś w wolnych chwilach oddaje się tańcom, hulankom i swawolom. Autor blogów http://heteroseksualisci.blox.pl i http://miloscpo30.net/
Skomentuj