Szóstkowe lesbijki
Nienawiść i odrzucenie to częste problemy, z którymi muszą mierzyć się osoby nieheteronormatywne. Pozwolę sobie skupić się tylko na lesbijkach, i to konkretnie na tych z nich, które według znanej dość powszechnie skali Kinseya są „lesbijkami na szóstkę”. Kobiety z tej grupy były na tyle pewne swej zdecydowanie homoseksualnej orientacji, że nigdy nie odczuwały potrzeby eksperymentowania z płcią przeciwną. Najczęściej już we wczesnych fazach dojrzewania wiedziały one, że „nie chcą mieć męża” – takie słowa można przeczytać w jednym ze świadectw publikowanych na Homikach.pl. Lesbijki, oznaczone w skali Kinseya cyfrą 6, „od zawsze” łączyły swoje emocjonalne potrzeby z kobietami, a kiedy ich ciała przechodzące proces dojrzewania upominały się o erotyczne przyjemności, były one nakierowane wyłącznie na tzw. „płeć piękną”.
Nie jest przy tym istotne, z jakiego środowiska pochodziły, jak silna była presja otoczenia we wczesnych latach, wpływ edukacji (lub jej braku) – „szóstkowe lesbijki” nigdy nie miały (z własnej woli) kontaktu seksualnego z mężczyzną, ani go nie pragnęły. To społeczność najmocniej homoseksualna z homoseksualnych, najbardziej „L”. W Stanach Zjednoczonych lesbijki z tej grupy określa się mianem „złotych gwiazd” („golden star”), na co niemały popularyzatorski wpływ miał m.in. słynny branżowy serial „L-World”. Trudno dociec, skąd dokładnie wzięło się to określenie. Sądzę zresztą, że ważniejsze od etymologicznych rozważań są gwałtowne emocje, jakie epitet „golden star” wywołuje w środowisku LGBT w Polsce.
Sama doświadczyłam tego na własnej skórze (nie tylko ja!), odwiedzając w wolnym czasie pewne forum, które osoby zainteresowane doskonale znają, a które ma być podobno „azylem dla lesbijek”. Spotkałam się tam z przykrymi przejawami ataków, dyskryminacji, a nawet nienawiści.
Złote gwiazdy niemile widziane
Awantura zaczęła się bardzo niewinnie. Uczestniczki forum zaczęły wymieniać między sobą posty, w których ubolewały, że nie mają z kim porozmawiać o swojej orientacji. W jednym z wpisów pewna forumowiczka przyznała, że szuka dziewczyn, które zawsze były świadome naturalności swojej homoseksualnej orientacji, a do tego są z tego powodu szczęśliwe, ponieważ przynajmniej to jedno w ich skomplikowanym życiu było od początku pewne.
Wydawałoby się, że tematyka niezbyt kontrowersyjna i dość oczywista jak na kręgi tzw. „branżowego środowiska”. Otóż jakie było moje zaskoczenie, gdy uczestniczki forum dosłownie „rzuciły się z pazurami” na nasze gold stars, oskarżając je o izolowanie się od społeczności, o zadzieranie nosa, tworzenie gett, gdzie tylko „najczystsze lesbijki” mają dostęp, a reszta musi zostać na zewnątrz. Z coraz większym zdumieniem śledziłam rozwijający się wątek, który w ciągu kilku dni przerodził się w stek obelg. Z jednej strony przekonałam się, jak łatwo i uparcie grupa ludzi może doszukiwać się dyskryminacji tam, gdzie jej nie ma. Z drugiej strony dzięki atakowi na gold stars poznałam nieznaną mi dotąd grupę prześladowanych w środowisku LGBT.
Potter i Frodo – jeden drugiemu nie wadzi
Wyobraziłam sobie natychmiast analogiczną sytuację, dajmy na to, na jakimś forum o tematyce literackiej – dla wielbicieli Harry’ego Pottera, Tolkiena, literatury polskiej, klasycznej, poezji – co dusza zapragnie. Załóżmy, że miłośnik Tolkiena zechce spotkać online innych wielbicieli talentu autora „Władcy pierścieni” i wymienić się z nimi refleksjami typu „Co by było, gdyby Frodo nie dotarł do Góry Przeznaczenia?”. Pytania tego nie zada w wątku dla wielbicieli Pottera, którzy woleliby przedyskutować kwestię „Co by się stało, gdyby Voldemort zabił Harry’ego”. Krzyżowanie wątków może prowadzić do zadrażnień i awantur, dlatego na forach tworzy się osobne działy tematyczne. Czy fakt, że istnieją osobne działy Tolkiena i Rowling, oznacza, że uczestnicy tych dyskusji wzajemnie się dyskryminują? A do takiej właśnie sytuacji doszło na lesbijskim forum.
O łączeniu ludzi i zacieraniu różnic już kiedyś słyszałam, nawet sporo, najwięcej przed rokiem 1989. Kto z czytelników ma więcej niż 30 lat, może pamiętać te ciągotki do unifikacji i w konsekwencji – do wyłączania ze społeczności: „kto nie z nami ten przeciwko nam”, „kiedy wejdziesz między wrony musisz krakać tak jak one”. Tego typu postawy w oczywisty sposób uderzają w indywidualność. Wpasowują na siłę w ustalone arbitralnie ramy i nie pozwalają na wyróżnianie się. Wystąpienie poza szereg odbierane jest w takich sytuacjach jako zagrożenie dla jednorodnej społeczności. Każdej społeczności – również LGBT. Warto zatem zadać pytanie, czy nasze środowisko jest tak straumatyzowane heteromatriksem i polską mentalnością, że szuka sobie wrogów we własnym gronie? Bardzo możliwe. Mówią, że osoba całe życie traumatyzowana i przesiąknięta strachem powoli staje się neurotycznym paranoikiem, co staje naprzeciw całemu światu, a ten świat zawsze krzywo patrzy.
Zinternalizowana homofobia
Poczytawszy wpisy kolejnych pań o tym, jak dają wszystkim golden stars funkcję ignorowania, obrażają je, wypisując długie i pełne inwektyw posty, pomyślałam, że nie jestem w stanie zrozumieć takiej postawy. Takie osoby bowiem są szczególnie wrażliwe na homofobię. Brak szacunku do ich wyborów, do prywatności ich ciał i uczuć, jest naruszany szczególnie przez rodzinę i męską część otoczenia. Bo jak to, 30–40 letnia „dziewica”? One boją się pójść nawet do ginekologa, bo w tej najbardziej intymnej kwestii życia spotyka je co rusz werbalny gwałt. Ciągłe „ale skąd wiesz, jak nie próbowałaś” to codzienność, ich ciała są uprzedmiatawiane i stają się atakiem agresji, jakby ich nietykalność była solą w oku nie tylko mężczyzn, ale nawet tych, co podobno powinne najlepiej zrozumieć. Innych kobiet. Jeszcze gorzej. Kobiet nieheteronormatywnych.
Zadaję sobie pytanie, dlaczego w środowisku LGBT kobieta, która jest akceptującą siebie lesbijką , „szóstką” w skali Kinseya, spotyka się z przejawami nienawiści ze strony osób, które teoretycznie powinny wykazać się większą wrażliwością i gotowością do akceptacji? Dlaczego musi ona doświadczać podwójnej dyskryminacji po podwójnym coming-oucie? Pierwszym – w świecie hetero, a następnie w środowisku LGBT, że jest stuprocentową lesbijką i udało jej się przeżyć swoje dotychczasowe życie zgodnie ze swoją orientacją?
W agresywnych wpisach na branżowym forum niepokoi mnie fakt, że przypominają one ataki homofobów (np. ze świata polskiej polityki). „Złote gwiazdy mają u mnie ignora – nie chcę o nich wiedzieć, wkurzają mnie” znaczy tyle, co „nie chcę wiedzieć o ich istnieniu, nie chcę ich znać, nie chcę ich w moim życiu i świecie”. Zebranie się ich w jednym czy dwóch tematach, prośba o osobny dział wywołała falę wściekłości: „Ja TEŻ jestem lesbijką. I co, może gorsza jestem, bo przespałam się kiedyś z facetem?” To najczęstsze zarzuty. Spokojne tłumaczenia, że przecież istnieje osobny dział forum dla matek z dziećmi, osobny dla mężatek żyjących w ukrytych seksualnych relacjach z kobietami, osobny dla nastolatek itd. – nic nie dają.
Golden stars – bądźcie silne!
W świecie hetero nikogo nie dziwi kobieta mówiąca: „Jestem szczęśliwą żoną i matką. Chciałabym poznać inne żony i matki. Porozmawiać o moim szczęściu i troskach z kobietami, które mają podobne doświadczenia.” Dlaczego natomiast w środowisku LGBT pełna akceptacja własnej orientacji jest tak znienawidzona? Dlaczego miałoby to świadczyć o wywyższaniu się? Dlaczego nie wypada powiedzieć: „Jestem szczęśliwą lesbijką, jestem szczęśliwą, spełnioną dziewicą. Jestem szczęśliwą kobietą”? Dlaczego nie ma akceptacji dla pełnego określenia się? Dla samoakceptacji? Dlaczego to tak boli i kogo to tak boli?
Ktoś zapyta, jaki jest cel tego tekstu? Odpowiem patetycznie. To mój głos w obronie złotych gwiazd. Bo one są kolejną mniejszością w mniejszości, której istnienie tak wiele kobiet les kole w oczy. I one przeważnie są za wrażliwe, tudzież zbyt nieliczne, aby obronić się same. Zostały same w nowoczesnym świecie „płynności seksualnej”, gdzie na topie jest bycie otwartym na wszelkiego rodzaju fizyczne przygody, poli, bi, tri, co tylko jeszcze. Zostały same w świecie, gdzie szacunek dla własnego ciała zastąpiło uprzedmiotowienie go, zadeptując emocje, wrażliwość wpychając do jednego worka z „oporami psychicznymi w odczuwaniu fizycznej przyjemności”. Zostały same w świecie eksperymentów i wymuszanych orgazmów, gdzie zapomina się o uczuciach.
A jak jeszcze (nie daj Boże) wierzą, że posiadają dusze, lub do tego (nie daj Boże) wierzą w Boga, wtedy nie ma już dla nich miejsca ani w heteromatriksie, ani w środowisku LGBT.
Wszystkim „złotym gwiazdom” życzę, by były silne. Witajcie w piekle.
Altena
„Dlaczego nie wypada powiedzieć: „Jestem szczęśliwą lesbijką, jestem szczęśliwą, spełnioną dziewicą. Jestem szczęśliwą kobietą”?”
Zaraz, zaraz: z jednej strony obrona „goldstarów” a z drugiej – sugestia, że kobieta, która nigdy nie spała z mężczyzną, to wieczna dziewica? 😀
W tym tekście jako dziewicę rozumiemy tradycyjne znaczenie tego słowa, a więc kobietę, która nigdy nie miała seksualnych doświadczeń z mężczyzną. Jakbym miała rozdrabniać się na lesbijskie definicje dziewictwa, niemożliwe byłoby dojście do jakichkolwiek konkretnych sformuowań 🙂 Uproszczenie być może, ale konieczne.
IMHO przyjęcie takiego heteronormatywnego rozumienia dziewictwa było zupełnie niepotrzebne. Nie są potrzebne również żadne „lesbijskie definicje”. Nawet konserwatysta Lew-Starowicz definiuje je jako „stan kobiet lub mężczyzn przed podjęciem stosunków seksualnych” bez zaznaczania, czy chodzi o współżycie seksualne z mężczyzną, czy kobietą.
IMHO wiele kobiet czuje inaczej.
Ale dlatego, że tak czują czy dlatego, że do niedawna przekaz społeczny oraz seksuologów był jednoznaczny?
Bo wśród moich koleżanek hetero większość definiuje dziewictwo „lesbijsko”.
I w sumie mnie rónież dziwi to, na co zwraca uwagę DJ, czyli że w tekście broniącym kobiet mających doświadczenia tylko z kobietami pojęcie dziewictwa jest totalnie uzależnione od seksu z mężczyzną, a konkretniej od odhaczenia jednej, bardzo konkretnej formy seksu z mężczyzną. Z jednej strony ma to jakiś przewrotny sens, bo podkreśla „czystość” lesbijstwa, a z drugiej… nie dość, że ZNOWU seksualność definiowana jest przez kontakty z mężczyznami, to jeszcze właśnie musi to być bardzo specyficzna forma kontaktu.
Co nie ma sensu jeszcze o tyle, że część kobiet nie ma w ogóle błony dziewicznej lub nie zauważa, kiedy im się ona przerywa, a część lesbijek przerywa ją w trakcie seksu z kobietą…
Marcin mówimy tutaj o bardzo delikatnych dla wielu kobiet rzeczach – osobiście znam bardzo wiele, które definiują swoje dziewictwo według kontaktu z mężczyzną czy jego braku – jak sam wiesz, co człowiek to opinia. Nie zabronisz chyba kobiecie odczuwać tego w ten sposób? Definicje swoje, a uczucia swoje. I nie wnikałabym tu w anatomię. Nie wspominając już o tym, że mój tekst dotyczył innego problemu i Wasze odpowiedzi są trochę na zasadzie „uderz w stół…”