Przeglądając ponownie moje napisane przed kilkoma miesiącami artykuły o mandze zauważyłam, że przedstawiony przeze mnie opis prezentacji osób LGBT w tym medium adekwatny jest dla sytuacji sprzed kilkunastu lat, natomiast niezbyt dokładnie odzwierciedla dzień dzisiejszy. Dużą rolę w świecie współczesnej mangi odgrywają takie dziedziny jak komiks awangardowy czy prace fanowskie, poza tym lata 90. to także czas, gdy w Ameryce zaczęły powstawać pierwsze publikacje wzorowane na mandze, w tym też charakterystyczny gatunek łączący japońską stylistykę, anglosaskie spojrzenie oraz kompletnie unikatowe rozwiązania – furry. Zapraszam drogich Czytelników na „małą” podróż, w której poznamy grupę młodych artystów komiksowych, których dorobek jest co prawda skromny, ale zdecydowanie wyróżnia się na tle prac głównego nurtu.
Tytułem wprowadzenia pragnęłabym podać różnice między terminami „zeszyt” i „tomik” w ujęciu komiksowym. Zeszyt to zbiór w miękkiej okładce, zbliżony do magazynu, który może liczyć od kilkunastu do maksymalnie stu stron. Tomik natomiast ma więcej (150-400, chociaż czasami nawet 600) stron, a jego okładka jest kartonowa z obwolutą. Tomiki też, w przeciwieństwie do zeszytów, często mają kilka pierwszych stron w kolorze.
Witajcie w świecie dojinshi
Aby jednak w pełni zrozumieć pierwsze omawiane przeze mnie zjawisko, musimy cofnąć się w czasie aż do lat 70. W tym właśnie czasy w Japonii komiks „przeniknął pod strzechy” i stał się pełnoprawną literaturą, czytaną zarówno przez uczennice podstawówki, jak i poważnych biznesmenów. W połowie dekady zaczęto organizować pierwsze konwenty – wielkie targi mangowe, na których, oprócz kupowania samych komiksów, uczestnicy mogli spotkać się z ulubionymi twórcami czy też uczestniczyć w panelach dyskusyjnych. Wtedy też zrodziła się idea dojinshi, czyli fanklubu – czy to danego rysownika, czy też pewnego stylu, gatunku mangi. Członkowie dojinshi zaczęli wynajmować stoiska, by „rozpowszechniać miłość do XYZ na wszystkie kontynenty świata” (autentyczny cytat). Już na pierwszych spotkaniach fani przynosili własnoręcznie wykonane ilustracje ulubionych postaci, z nadzieją, że autor oryginału zwróci na nich uwagę. Wkrótce zaczęli też rysować komiksy z bohaterami różnych mang, najczęściej krótkie utwory o tematyce parodystycznej. Niektórym uczestnikom komiksy tak się podobały, że prosili twórców o ich skserowanie. Ci szybko wpadli na pomysł, że mogą na swojej pracy zarobić, więc na konwenty przychodzili od razu z kilkunastoma-kilkudziesięcioma kopiami i sprzedawali je za niską cenę. Około 1980 roku nazwa dojinshi przeszła właśnie na te fankomiksy, natomiast grupy je tworzące nazywano z angielska kurabu (klubami).
Krótkie wyjaśnienie dla zdezorientowanych: dojinshi to działalność jak najbardziej legalna. Japońscy artyści generalnie popierają twórców fankomiksów, ponieważ fakt ich powstania świadczy o popularności oryginału, a także nakręca zainteresowanie tytułem. Nie jest to też dziedzina, w której można zdobyć fortunę – cena komiksu zazwyczaj pokrywa jedynie koszta wydruku, a w przypadku rysownika o wysokiej reputacji także koszt podróży i wynajęcia stoiska, lecz nie więcej.
Jak już napisałam, pierwsze dojinshi miały najczęściej tematykę komediowo-parodystyczną bądź romantyczną – ciekawostką jest fakt, że rysownicy najczęściej portretowali pary niekanoniczne. W 1984 roku weszła do prawa japońskiego poprawka znosząca ustawę zakazującą publikowania treści pornograficznych w komiksie i filmie. W tym też czasie zaczęły powstawać pierwsze publikacje hentai (jap. „zboczeniec”), czyli, krótko mówiąc, „akcja” bez żadnej fabuły. Większość tych komiksów stanowiły publikacje heteroseksualne, warto jednak zauważyć, że połowa lat osiemdziesiątych to okres, w którym mangi yaoi zdążyły już zdobyć sporą popularność.
Fujoshi to slangowe określenie dziewczyny, które w szerokim rozumieniu oznacza „przegiętą” fankę mangi, a w węższym – dziewczynę, która rysuje dojinshi yaoi. Wiele młodych artystek mangowych zaczynało tak swoją karierę, lecz większość później odcinała się od przeszłości oraz tematyki yaoi – wśród pracodawców takie dziewczęta były źle widziane, gdyż postrzegano je jako zbyt niezależne i nowoczesne, w domyśle – feministyczne. Ich fankomiksy przybierały różne formy, od ostrego rżnięcia przez 90% stron od sentymentalnych romansów, zakończonych namiętnym pocałunkiem. Łączyła je jedna cecha – długość. Typowe dojinshi liczyło 20-25 stron, rzadkością były zeszyty grubsze, liczące do 50 stron, z tego też powodu nie było w nich miejsca na pogłębione przedstawienie psychiki postaci. Do połowy lat 90. dojinshi uważano za coś gorszego, niepełnowartościowego. Wtedy jednak pojawiła się młoda artystka, która udowodniła, że fankomiks też może być sztuką.
Fujoshi zabiera głos
W 1995 roku studio „Sunrise” wyprodukowało serial „Gundam Wing”, opowiadający o wojnie partyzanckiej toczącej się na Ziemi w nieokreślonej przyszłości. Bohaterami serialu byli chłopcy, uprowadzeni przez partyzantów w młodym wieku i przyuczeni do bycia żołnierzami idealnymi. Analiza tego skądinąd słabego serialu zajęłaby tylko niepotrzebnie czas, więc przejdę do faktów: wiele rysowniczek dojinshi yaoi wzięło sobie na warsztat ten tytuł (sami faceci, śliczne, młode buzie – wiecie…), pomimo, że nie ma w nim motywów homiczych, a jeśli już to lesbijskie, nie gejowskie. Nie zniechęciło to wcale fanek, wśród których wyróżniała się jedna – Kume Natsuo.
Natsu (pseudonim artystyczny znaczący po japońsku „wiosna”) już od jakiegoś czasu siedziała w świecie dojinshi i zdążyła zauważyć, jak bardzo schematyczna jest większość fankomiksów. Zafascynowana fantastyką naukową młoda kobieta chciała narysować coś na skalę epicką, w stylu „Gwiezdnych wojen”. „Gundam Wing” okazał się idealnym materiałem źródłowym – atutami serii było aż kilkunastu głównych bohaterów o zróżnicowanych osobowościach, przygodowy charakter fabuły, oraz, co dla fana s-f bardzo ważne, fascynujące rozwiązanie technologiczne – wielkie roboty bojowe.
Już pierwszy opublikowany zeszyt „Tsuki no Kodomo” (jap. „Dzieci Księżyca”) wyróżniał się bardzo na tle innych – po pierwsze, liczył niemal 100 stron (trzy-cztery razy więcej niż przeciętny), po drugie, styl rysowania artystki była na tyle dobry, że śmiało mogłaby rozpocząć pracę jako „poważna” mangaistka. Jeszcze większe zdumienie musiała budzić treść komiksu – jest on bowiem dokładnym opowiedzeniem wydarzeń serii takiej, jaką mogłaby by być, gdyby niektórzy bohaterowie byli homo. W początkowych zeszytach nie ma seksu czy nawet romansu – są one wgłębianiem się w psychikę bohaterów i analizowaniem motywów ich postępowania. To było coś wyjątkowo oryginalnego, dzięki czemu świeżo debiutująca rysowniczka znalazła się wśród najbardziej rozchwytywanych autorów dojinshi.
Okładka pierwszego zeszytu „Tsuki no Kodomo”. Kto jest chłopcem, a kto dziewczyną?
Co słychać na scenie alternatywnej?
Pod koniec lat 90. manga yaoi/ shonen-ai cierpiała na ten sam syndrom, jaki stanowił problem rynku dojinshi dekadę wcześniej. Krótko mówiąc, schematy, które były oryginalne dwadzieścia lat wcześniej, zaczęły powoli trącić myszką. Ostatecznie doprowadziło to do rozejścia się gatunku na trzy właściwie niepokrywające się nurty: komediowo-romantyczny, pikantny ze szczyptą BDSM oraz alternatywny. Zdecydowanie najbardziej interesujący jest ten ostatni nurt. Jego prekursorką jest Yura Tamaki, debiutująca w 1997 roku brutalną mangą „Blood”.
Młoda Yura była wielką fanką o dwadzieścia lat starszej mangaistki Akisato Wakuni, a od czasu lektury jej „Śpiącego Księcia” („Nemureru Mori no Binan”, pierwsza manga poruszająca problematykę AIDS/HIV) marzyła o tym, by odwiedzić Nowy Jork. Marzenie to spełniła w końcu w 1996 roku, nie poszła jednak oglądać Statuy Wolności, lecz… zwiedzać bary gejowskie. Mówiąca z wyraźnym akcentem siedemnastoletnia Azjatka wzbudzała furorę wszędzie, gdzie się pojawiała, a zjawisko tak niezwykłe zostało zapewne zapamiętane przez nowojorską społeczność gejowską na długie lata. Kolejnym zainteresowaniem panny Tamaki były tzw. złe dzielnice. Swoje doświadczenia z obserwacji życia biedoty oraz rozmów z amerykańskimi homoseksualistami artystka wykorzystała w swojej pierwszej mandze. Bohaterami „Krwi” są dzieci wychowane przez ulicę – grupa nastolatków należąca do gangu Vincenta. Chłopcy uwielbiają swojego lidera – jest odpowiedzialny i zawsze dokładnie planuje akcje, niezależnie, czy chodzi o kradzież samochodu, czy też włamanie do mieszkania w „lepszej dzielnicy”. Chłopak ma jednak dwie słabe strony: pierwszą jest jego młodszy brat Kyle, którego sam wychował. Druga odsłania bardziej mroczną stronę jego osobowości – jest on mianowicie patologicznym przykładem homofobii; od czasu do czasu urządza „polowania” na gejów, które zwykle kończą się ich ciężkim pobiciem. Znając obsesję brata, Kyle musi ukrywać swój związek z Seanem, najlepszym przyjacielem Vincenta. W pewnym momencie jednak łącząca ich więź wychodzi na jaw, a Sean wkrótce ginie w niejasnych okolicznościach. Czyżby to Vincent go zabił?!

Bohaterowie mangi „Blood” Yury Tamaki
Kolejna postać, którą pragnę przedstawić, ma mało wspólnego ze sztuką spod znaku LGBT, natomiast jest bardzo znaczącą figurą w świecie mangi alternatywnej. Furuya Usamaru nigdy nie pragnął rysować mangi. Studiował rzeźbę, a następnie był nauczycielem w liceum. Zadebiutował dopiero w 2000 roku, w „chrystusowym” wieku 32 lat. Jego pierwsza manga, „Garden”, to zbiór krótkich, surrealistycznych horrorów, narysowanych w nietypowym, kompletnie niemangowym stylu, który stanowić będzie znak rozpoznawczy artysty. Na pierwsze strony magazynów kulturalnych trafił w tym samym roku dzięki publikacji jednotomowej mangi „Plastic Girl”, gdzie w niewyłagodzony sposób przedstawił sytuację japońskich nastolatek, które są przez rodziców wychowywane, by być idealnymi dodatkami do mężów, przy czym nikt nie przejmuje się tym, co same dziewczęta czują.
Kontrowersje wokół mangi sprawiły, że Usamaru musiał porzucić zawód nauczyciela. Ponieważ jednak był już sławny, zmógł sobie pozwolić na zostanie mangaistą na pełen etat. W kolejnym roku opublikował dwutomową „Muzykę Marie”, w Polsce wydaną nakładem wydawnictwa Hanami. Tytuł ten należy do najwybitniejszych mang, jakie kiedykolwiek powstały, porusza tematy takie jak sens postępu technologicznego czy naturę Boga. Fabuła komiksu osadzona jest w idyllicznym mieście Atelier, w którym wszyscy ludzie wykorzystują swoje zdolności dla dobra społeczności i czerpią przyjemność z pomagania innym. Nad ich szczęściem czuwa bogini Maria, która, według religii mieszkańców miasteczka, jest wszechobecna. Nie jest to tylko przenośnia – główny bohater, Kai, jest obdarzony szóstym zmysłem i słyszy pieśń Marii, utrzymującą świat w harmonii. Pewnego razu niezwykła istota wzywa go do siebie na spotkanie… i tutaj wkraczamy w sferę ukochanego przez Furuyę surrealizmu. Gorąco polecam przeczytanie tego komiksu każdemu zainteresowanemu sztuką i filozofią – nie zawiedziecie się! Homiczym akcentem w książce jest przedstawienie koncepcji dwóch światów – jednego zamieszkałego przez same kobiety, a drugiego przez samych mężczyzn, w których wszyscy mieszkańcy są homoseksualni i mogą zawierać małżeństwa tylko w obrębie własnej płci, a spotykają się ze sobą tylko w celu spłodzenia potomstwa.

Charakterystyczny styl Furui Usamaru na przykładzie „Litchi Hikari Club”

Mniej szokująca okładka „La Croisade des Innocents”. Ach, te oczy!

Dystyngowana kreska Asumiko Nakamury na okładce „Copernicus no Kokyu”

Okładka „J no Subete” i więcej Asumiko Nakamury
(ciąg dalszy nastąpi)
Aleksandra Lazarek małoletnia maniaczka słowa pisanego i przyjaciółka wszystkiego, co żyje.
Autorzy:
Aleksandra Lazarek [2]
studentka anglistyki na Uniwersytecie Śląskim ucząca się języków azjatyckich. Jej zainteresowania obejmują zagadnienia kolonizacji i postkolonializmu, historię i kulturę nie-białych mieszkańców obu Ameryk, wszystko, co związane ze Wschodnią Azją, zoopsychologię, anatomię ewolucyjną, wyższą fizykę, mistycyzm i teorie z pogranicza nauki oraz fenomen fanfiction. Pokorny sługa kotki – Tej, Która Ma Wiele Imion, a która obecnie dla świętego spokoju została Małpą.