W kilkunastu miastach odbyły się wiece w obronie prawa do wolności zgromadzeń i wygłaszania poglądów, nawet odmiennych od tych, które podziela większość społeczeństwa. Dobrze, że te protesty się odbyły, że przez kilka dni trwała w Polsce dyskusja na temat zagrożeń dla demokracji i jej podstawowych wartości takich jak wolność słowa i zgromadzeń. Dobrze, że władze samorządowe wydające decyzje w sprawie zgromadzeń tym razem nie uległy koniunkturalnemu przekonaniu, że trzeba podobać się przede wszystkim ekipie, która objęła władzę i która nie ukrywa, że pojęcie tolerancji dla odmienności jest jej obce. Dobrze, że odezwały się środowiska opiniotwórcze a nawet kandydat na nowego rzecznika praw obywatelskich dr Janusz Kochanowski, który jeszcze kilka miesięcy temu popierał Lecha Kaczyńskiego, gdy ten zakazywał marszu w stolicy, a teraz zmienił zdanie i docenił fakt „obywatelskiego ożywienia”. Gorzej, że jeszcze w dniu kiedy wiece się odbywały politycy rządzącego Prawa i Sprawiedliwości opowiadali się za zakazami, bronili „wzorcowej” (według określenia wicepremiera Ludwika Dorna) akcji policji w Poznaniu, która skupiła się na brutalnym traktowaniu demonstrujących i dopiero pod presją opinii publicznej zajęła się także tymi, którzy krzyczeli „pedały do gazu”, czy „zrobimy z wami co Hitler z Żydami”. Te okrzyki przyjęły się zresztą, gdyż powtarzano je także podczas kontestowania wieców w miniony weekend.
:: Cały tekst w serwisie internetowym Polityki
[Re: Weekendowe Marsze – komentarz]
za tej władzy wiele się nie zdziała. można mówić, ale jak ktoś czegoś nie chce zrozumieć, to nie zrozumie. szczególnie, kiedy czuje swoją władzę. szkoda własnych gardeł…